czwartek, 9 sierpnia 2012

Sprężyna w domu


Na wstępie tłumaczę dlaczego pod datą dzisiejszą kryją się teksty z różnego czasu. Najczęściej posty piszę w naszym nowym domu, gdzie nie ma internetu dlatego publikowanie tego, co stworzę zaraz po napisaniu, nie jest możliwe, robię to dopiero podczas wizyty w cywilizowanym świecie. Najczęściej na kolanach w aucie po zakupach w Biedronce czy w sklepie budowlanym ;). Dlatego oprócz daty publikacji, która pojawia się automatycznie, będę umieszczała datę powstania posta. Mam nadzieję, że za bardzo nie zagmatwałam sprawy ;)
A więc:

Post z 5 sierpnia 2012



Od wczoraj jest z nami nasza kochana Sprężyna, która wróciła ze swoich pierwszych w życiu wakacji. Jak to najczęściej bywa w wieku 7 miesięcy, były to wczasy u dziadków. Z tego co mi zdradziła, to kapała się w baseniku i w....misce :), dużo spacerkowała, sporo też grandziła z babcią. A od stęsknionych rodziców dostała pierwsze krzesełko do jedzenia obiadków.



  


Jak już pisałam w poprzednim poście w czasie gdy Ulka odpoczywała, ja walczyłam z farbami. Chociaż bardzo się starałam, to nie zdążyłam przed powrotem córeczki skończyć wszystkiego, dlatego dzisiaj maż mój przejął pędzel i wałek, a ja z uczuciem ulgi chwyciłam za rączkę wózka i powędrowałam ze Sprężynką na spacer podziwiać co w ciągu ostatnich dwóch tygodni przyroda zmalowała. Widziałyśmy piękną łąkę pełną puchatych białych ostów, malownicze pole ze ściętym już zbożem i perfekcyjnie zwiniętymi balami siana oraz uroczy strumyk porośnięty łąkowymi kwiatami.






Natomiast rano przywitała nas rosa pięknie oblepiająca ogrodowe pajęczyny.



A tu na zdjęciu nasz domek. Moja mama uparcie twierdzi, że z tej strony wygląda jak stodoła. Chyba coś w tym jest....

 Oprócz standardowego wyposażenia wózka tj. smoczka, skarpetek, bluzy, kocyka i ulubionej grzechotki zawsze w furze Sprężyny trzymam łopatkę, sekator i reklamówkę na dobra natury, które w ilościach za dużych przyciągam prawie z każdego wypadu. Tak było też i tym razem (szczególnie, że był to mój pierwszy spacer od dwóch tygodni). Przywiozłyśmy z Uleńką jeszcze niedojrzałe, zielone żołędzie, worek słomy wygrzebanej z presaka oraz nasiona orlika, którego urodę podziwiałam wiosną w czasie jego kwitnienia.


Po przyjeździe do domu okazało się, że kochany M. w przerwie między jednym kolorem farby, a drugim powiesił na tarasie kuchennym stary wieszak, dzięki czemu zyskałam przydatną suszarnie do ziół J.
Nasz mały przykuchenny tarasik, był moim marzeniem od kiedy tylko zaczęłam poważnie myśleć o domu. Zawsze chciałam mieć miejsce, gdzie pod gołym niebe będę mogła: obierać warzywa, kisić ogórki, przesadzać kwiatki, kleić i pleść roślinne dekoracje. Po prostu w babski sposób działać bez troski o bałagan. Taras miał przylegać bezpośrednio do kuchni, żebym miała blisko do bulgoczącej zupy w garnku i do najpotrzebniejszych przyborów kuchennych. Tak też się stało, tylko, że z braku finansów wylaliśmy betonem jedynie ten taras, główny (reprezentacyjny) zostawiając sobie na późniejsze lata. W efekcie mój maleńki, podręczny kuchenny wylot na ogród stał się podstawowym, reprezentacyjnym miejscem spotkań. Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie uda nam się zagospodarować przestrzeń przy wejściu do dużego pokoju (już nie koniecznie betonową wylewką) dzięki czemu mój mały przykuchenny azyl zyska planowaną intymność i ciszę. Podejrzewam jednak, że tak jak głosi ludowa mądrość: „Najlepsze imprezy kończą się zawsze w kuchni”, tak też w tym wypadku goście i tak prędzej czy później zaatakują mój kącik. Zresztą nic dziwnego, bo jest on położony w bardzo dogodnym miejscu. Osłonięty od wiatru (który wieje u nas z niemiłosierną siła), częściowo zadaszony i najważniejsze- ocieniony, jest nie tylko przyjemnym miejscem dla ludzi i zwierzaków, ale także dla ziół. Pod małym daszkiem, schowane przed promieniami słońca, owiewane tylko lekkim wietrzykiem od dziś suszą się pęczki mięty, pietruszki, szałwi, bazylii, melisy i różnych innych roślinek.


Na jeszcze nie otynkowanej ścianie wieszak prezentuje się mało efektownie, ale przynajmniej mamy do czego dążyć.


Pozdrawiam i do następnego razu J


1 komentarz:

  1. jak miło, że do mnie trafiłaś, dzięki temu ja mogę poznac teraz Ciebie :)
    chyba mamy córcie w tym samym wieku ;)

    zjawiskowe zdjęcie pajęczyny!
    ja też ze spacerów z moją Zosią zawsze jakieś skarby natury znosiłam do domu!

    pozdrawiam, lecę poznawac Cię dalej :)

    OdpowiedzUsuń

Polub mnie